search

I Don't Prefer No Blues

67,99 zł
Brutto
Ilość

 

Polityka prywatności

 

Zasady dostawy

 

Zasady reklamacji


opis:

bluesonline.pl
Leo Bud Welch 22 marca skończył 83 lata, 24 marca ukazał się zaledwie drugi krążek urodzonego w stanie Mississippi artysty. To „I Don’t Prefer No Blues”.

Leo Bud Welch przez jakieś pół wieku śpiewał w chórach gospel, legenda głosi, że kiedy postanowił kiedyś spróbować swoich sił, biorąc udział w przesłuchaniach kandydatów do zespołu B.B. Kinga, ale nie wystarczyło mu pieniędzy na bilet do Memphis. Występował więc nadal na lokalnych imprezach, rodzinnych uroczystościach, w klubach i kościołach, prezentując publiczności swoją wersję bluesa zaprawioną elementami muzyki gospel.

I właśnie od takiego utworu – „Poor Boy” rozpoczyna się fantastyczny krążek „I Don’t Prefer No Blues”. Z bluesmanem śpiewa Sharde Thomas z the Rising Star Fife and Drum Band.

“Girl in the Holler” charakteryzuje się równie surowym brzmieniem, bliskim Johnowi Lee Hookerowi. Gitary brzmią jednak ostrzej, bardziej zgrzytliwie. I ten klasyczny, seksistowski tekst, jakim charakteryzował się dawny blues. Pyszne i pełne ognia.

Niemal jumpowo brzmi „I Don’t Know Her Name”. Bardzo surowo brzmiące nagranie oparte jest głównie o zawodzenie Welcha, któremu odpowiadają gitary i zredukowany do podstawowego wyposażenia zestaw perkusyjny. Jest moc.

„Goin’ Down Slow” wykonywany z równie wielką ekspresją przypomina dawne bluesy ubrane tylko w zelektryfikowaną gitarę , ale ciągle z dość ubogą rytmiką. Co ciekawe, perkusja została nagrana tak, ze brzmi jakby ktoś po prostu ustawił starego kasetowego Grundiga na próbie i włączył zapis.

Klasyczny „Cadillac Baby” podobnie jak „Sweet Black Angel” zostały wykonane z niebywałą werwą. To niemal namacalny dowód, że blues i konserwuje i uskrzydla artystów – oczywiście tylko tych autentycznych.

Oprócz niesamowitego, nieco diabolicznego “Girl in the Holler” na krążku wyróżnia się „Too Much Wine”. Bardziej bogato zaaranżowany, z chórkami i dużą dawką brutalnego funku zanurzonego – a jakże – w sosie podlanej alkoholem zabawy. Leo pokrzykuje, skowycze, wygłupia się jak wielki James Brown. To też właściwie pierwszy utwór, w którym pojawia się solo gitarowe.

W „I Woke Up” w tle odzywają się organy, a z każdym taktem przekonujemy się, że z 83-latka wychodzi niezły imprezowicz. W rytmice pojawiają się elementy calypso. Ta płyta potraf zadziwić.

Klasyczny wolny blues t „So Many Turnrows”. Dramatyczny śpiew Leo Bud Welcha znajduje się w kontrapunkcie do grającej urwanymi frazami gitary elektrycznej.

Radosny „Pray On” paradoksalnie został zrealizowany nie w konwencji gospel ale raczej rock and rolla i to pełnego hałaśliwych nut, z gitarą elektryczną, która wtóruje Welchowi głosem przetworzonym przez wah wah.

Pomijając fakt, że Leo Bud Welch mając 83 lata wydał zaledwie drugi krążek, takiego wejścia w świat płyt bluesowych można mu tylko pozazdrościć. Muzyka świeża i z najwyższej półki.


Polityka
Garażowy „brudny” blues w najlepszym wydaniu, przywodzący na myśl klimat muzyki takich mistrzów, jak Junior Kimbrough czy R.L. Burnside.
Trudno w to uwierzyć, ale Leo „Bud” Welch czekał na swój debiut płytowy aż 82 lata. Urodzony w 1932 r. w Missisipi gitarzysta i wokalista przez lata łączył działalność muzyczną z wykonywaniem innych, zgoła nieartystycznych zajęć, głównie przy wyrębie lasów. Myślał o prawdziwej, zawodowej karierze muzycznej i postanowił kiedyś spróbować swoich sił, biorąc udział w przesłuchaniach kandydatów do zespołu B.B. Kinga, ale nie wystarczyło mu pieniędzy na bilet do Memphis. Występował więc nadal na lokalnych imprezach, rodzinnych uroczystościach, w klubach i kościołach, prezentując publiczności swoją wersję bluesa zaprawioną elementami muzyki gospel.
autor: Wojciech Mann


t-mobile-music.pl
Leo "Bud" Welch, emerytowany pracownik tartaku z delty Missisipi, przed dwoma laty został odkryty przez Bruce'a Watsona z wytwórni Fat Possum Records. Miał 81 lat, gdy podpisał kontrakt na wydanie debiutanckiej płyty. Pół wieku doświadczenia w kościelnym chórze znalazło ujście na wyprodukowanym przez Watsona, gospelowym albumie "Sabougla Voices". Wydany na początku ubiegłego roku krążek spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem branży. Welch odbył światową trasę po klubach i festiwalach. - Nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek ruszę się poza Missisipi, a co dopiero poza granicę kraju - mówił.

Watson tymczasem pozostawał pod wrażeniem nie tylko fascynująco zdartych, choć wciąż nad wyraz mocnych strun głosowych leciwego muzyka, ale i tego, jak radzi sobie ze strunami gitary. Stąd od razu zakładał wydanie Budowi dwóch płyt niedługo po sobie. Jednej z muzyką gospel, drugiej - bluesowej. I chwała mu za tę decyzję, bo "I Don't Prefer No Blues" przynosi tak organicznego bluesa Delty, jak i jego chicagowską odmianę w najczystszej postaci. Czy może - najbrudniejszej, bo tych frenetycznych, mięsistych, szatańsko wręcz korzennych dźwięków nie powstydziliby się Howlin' Wolf czy Muddy Waters, z nagrań których Bud zresztą uczył się riffów i akordów.

Wydatnie wspomagany przez innego rdzennego południowca, gitarzystę Jimbo Mathusa, 83-letni dziś muzyk zabiera nas w ekscytującą podróż po dziesięciu bluesowych standardach, którym - co niezwykłe, zważywszy na fakt, że mamy tu rzeczy zdrowo wyświechtane, niektóre o blisko stuletniej tradycji - nadaje autorski sznyt. Album otwiera wyśmienity, stosunkowo jeszcze stonowany "Poor Boy", soulowy duet z Shardé Thomas, wnuczką słynnego Othara Turnera z kolektywu Rising Star Fife and Drum Band. Akustyczny nastrój szybko rozprasza elektryczna, funkująca gitara następnego w kolejce "Girl in the Holler". W "I Don't Know Her Name" robi się psychodelicznie, a hałaśliwy urok "Too Much Wine", gdzie do brzdęków dochodzą organy, faktycznie może upoić. W "Goin' Down Slow" i "Pray On" bluesman chrypi żarliwie z witalnością młodego Jamesa Browna, zaś w "Cadillac Baby" i "Sweet Black Angel" podkręca tempo w najznamienitszym rockandrollowym stylu.

Wybór utworów nie mógł być przypadkowy. Jesteśmy tu świadkami tej rzadkiej sytuacji, gdy artysta bierze klasyczne tematy i wlewa w zastane teksty własną intymność. Rzadziej są to historie przynależne do konkretnego czasu i miejsca, jak relacja z młodości spędzonej za pługiem i na plantacji bawełny w "So Many Turnrows", częściej - uniwersalne opowieści o mniej lub bardziej szczęśliwych kontaktach z kobietami lub zwykłej codziennej egzystencji, jak w "I Woke Up This Morning". Z każdej jednej piosenki przebija szczerość, pasja i bagaż doświadczeń. Trzy i pół dekady przy tartacznej pile mechanicznej znacznie przytępiły Welchowi słuch, ale on przekuwa tę ułomność w zaletę - autentyzm płynący zarówno z jego nie w pełni kontrolowanego śpiewu, jak i intuicyjnego momentami szarpania strun, jest nie do podrobienia.

Paradoksalnie można tylko dziękować losowi, że kilkadziesiąt lat temu, jak głosi anegdota, Bud nie uzbierał drobnych na autobus, gdy chciał się dostać do Memphis na przesłuchanie do zespołu B.B. Kinga. Mógł spędzić życie w cieniu legendy, dziś tworzy własną.
autor: Piotr Dobry


Editor's Info::
Born and raised in the hill country of Mississippi, gospel blues guitarist and singer Leo Welch didn't make his professional recording debut until he was 82 years old, by which time he was pretty much the last in a line of vernacular Mississippi guitarists who included R.L. Burnside, Junior Kimbrough, and Mississippi Fred McDowell. Born in Sabougla, Mississippi in 1932, Welch showed an affinity for music early, learning to play guitar, harmonica, and fiddle, and he was soon playing at picnics and parties, working his way up to juke joints and clubs, playing mostly blues standards with a gospel edge, raw and urgent. Otherwise, he kept his day job, working over 30 years on a logging crew in the hill country. Around 1975, when the blues began to wane as a popular music and the gigs began to dry up, Welch switched his sound to gospel, and took his blues riffs and Chuck Berry energy into the churches, developing a raw hybrid style that had the grit and moan of the blues laid under the urgent, passionate energy of call-and-response gospel. An offhand phone call to the Big Legal Mess record label brought him an audition and then a recording contract. Welch took his striking gospel blues into the studio, putting it down straight and with no frills, emerging with a debut album, Sabougla Voices, early in 2014. As part of his deal with Big Legal Mess, Welch promised the label that if they issued his gospel record, he would cut a blues album. He delivered on it with I Don't Prefer No Blues. The set was produced by Bruce Watson, featured guitar work from Jimbo Mathus, and was issued in early 2015.
A270020971

Opis

Wydawca
Fat Possum Records (NE)
Artysta
Leo Bud Welch
Nazwa
I Don't Prefer No Blues
Instrument
guitar
Zawiera
CD
chat Komentarze (0)
Na razie nie dodano żadnej recenzji.