search

Robert Cray Band: Nothin But Love

45,99 zł
Brutto
Ilość

 

Polityka prywatności

 

Zasady dostawy

 

Zasady reklamacji

Blues & Rock/Rythm & Blues
premiera polska:
2012-12-03
kontynent: Ameryka Północna
kraj: USA
opakowanie: Jewelcaseowe etui
opis:

bluesonline.pl
Robert Cray Band powracają w 2012 roku genialną płytą Nothing But Love. Od 28 sierpnia to jego specjalnie sygnowany fender znów rozgrzewa serca milionów fanów bluesa na całym świecie.

Krążek rozpoczyna idealnie napisana piosenka „(Won't Be) Coming Home”. Rewelacyjnie pełne brzmienie wyprodukowane przez Kevina Shirleya, odpowiedzialnego za brzmienie Aerosmith, The Black Crowes i Joe Bonamassy nie pozostawia złudzeń. Panowie celują w Grammy. Przy minimum wysiłku, piosenka może znaleźć się na każdej playliście, a czyste brzmienie solówek Craya dodaje tylko smaku temu idealnie przyrządzonemu daniu.

„Worry” rozpoczyna lekko latynoski rytm, jaki znamy choćby z największych hitów Santany. Wszak warto pamiętać, że to właśnie hiszpański jest najpopularniejszym językiem obu Ameryk. W piosence mamy świetne chórki, kilka szczypt piana, oczywiście bongosy i inne przeszkadzajki. Ale najważniejszy jest sam Cray – śpiewa z iście latynoskim ogniem, nie oszczędza gardła i jest niezwykle przekonujący. No i słychać tu, że na gitarze, bez zbędnych bajerów, potrafi zagrać prawdziwie bluesowe nutki.

Bardzo bogato Shirley zaaranżował „ I’ll Always Remember You”. Najpierw orgia dęciaków, a potem pomrukujący riff tenorów – fantastyczny kontrapunkt i przepyszne zawiązanie historii. Cray śpiewa lekko w manierze Claptona, a i całe brzmienie sprawia wrażenie można by rzec – rozbielonego. Kompozycja kołysze niesamowicie, jest w niej mnóstwo swingu – nie można nie słuchać jej bez zachwytu. I znów Cray nie żałuje słuchaczom swoich solowych popisów. O to chodziło.

Bardziej standardowym, niemal rock and rollowym utworem jest „Side Dish”. To pierwsza autorska piosenka na „Nothing But Love”. Producent do wokalu dołożył nieco pogłosu, mamy walenie w pianino i wyklaskiwany rytm. Ojcowie rock’n’rolla mogą być dumni z takiego wnuka. Zwłaszcza, że tym razem przesterowuje nieco swoją gitarę w solówce i dokłada do pieca tłustym brzmieniem i rozkosznym gaworzeniem na sześciu strunach.

Bardzo wakacyjnie brzmi „Memo”. To kolejna piosenka oparta o bluesowe schematy, ale bogatszej harmonii. Tym razem tło budują hammondy, cały zespół wspomaga Craya w chórkach, ale kiedy od niechcenia trąca struny, wiadomo, że nie ma żartów. Ten facet nawet śpiewając błahe piosenki ma niebywały styl. No i właśnie z „Memo” pochodzi cytat „nothing but love”.

Jeśli kochacie molowe bluesidła w klimacie „Still Got The Blues” Robert Cray bierze na warsztat „Bues GetOff My Shoulder”. Znów przebogata aranżacja z sekcją dętą, która korzysta z basowo buczących saksów. Cray śpiewa jak natchniony, fantastycznie wykorzystuje grubsze struny w gitarze, a całość stanowi niemal mini bluesową elegię.

„Fix This” to następna piosenka podpisana wyłącznie przez Craya. Tym razem utrzymana jakby w rytmie calypso. I znów w jakiś niezwykły sposób, utwór kojarzy się z wakacjami. Może dlatego, że Cray momentami traktuje swojego fendera jak gitarę hawajską?

I wreszcie piosenka, którą Cray z miejsca przejdzie do panteonu bluesowych kompozytorów. To niemal dziewięciominutowe „I'm Done Cryin”. W autorskiej kompozycji opowiada o człowieku, który traci pracę, dom, ale nie traci godności – nadal pozostaje człowiekiem. Może tylko Kevin Shirley przesadził z patosem w aranżacji każąc Jimowi Pugh grać na klawiszach brzmiących jak smyczki, kiedy wystarczyłyby hammondy i prawdziwa sekcja smyczkowa, której producent chyba nie poskąpił. Tak czy inaczej – Grammy chyba mają panowie w kieszeni. A już mówiące niemal ludzkim głosem solo gitary naszą tezę zdaje się potwierdzać.

„Great Big Old House” to piosenka o blaskach i cieniach małżeństwa i rozstania. Trzeba przyznać, że Robert Cray ma talent do pisania ciekawych historii. Muzycznie to kompozycja, która ma w w sobie odrobinę soulu i nie mniej southernowego bujania. Ciepłe hammondy pomagają kołysać się w rytm fantastycznej aranżacji z gitarowymi pasażami wspierającymi zwrotkę, świetnymi partami pianina i ogromną rozpiętością dynamiczną tej pieśni.

Kompozytorski show Craya trwa. „Sadder Days” zaczyna od pięknie brzmiącego fendera. Lekko przytłumiona barwa uwypukla środkowe rejestry i nadaje solowym nutom ciepła. I znów to bardziej piosenka folk bluesowa, niż blues. Ale właśnie dlatego Robert Cray może trafić do niemal każdego wrażliwego fana muzyki, nie tylko bluesa. Aranżacja oparta o piękne chórki i mocne akordy fortepianu wzmacnia przekaz nie za wesołej historii. A i głos gitarzysty przeszywa głośniki jak u najlepszych soulowych pieśniarzy.

Krążek kończy funkowy hit „You Belong to Me”. Zespół pulsuje w idealnym tempie, a Cray na żywo brzmi tak samo dobrze jak pod czujnym uchem producenta. 32. Rawa Blues Festival będzie należał do niego.

„Nothing But Love” to płyta, którą znać wypada, ba, śmiało można ją wręczyć nawet w prezencie. Może tylko bluesowi ortodoksi będą się krzywić. Osoby, które kochają prawdziwą muzykę nie wyjmą jej z odtwarzacza przez kilka dobrych dni, a może i tygodni.

magazyngitarzysta.pl; ocena: 8 /10
Mam od lat pewien mały osobisty "problem" z Robertem Crayem. Muzyk ten należy bowiem do raczej nielicznej grupy wykonawców, za którymi nie przepadam (a może lepiej byłoby napisać - nie akceptuję w całej rozciągłości).

Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że jest to tylko moja fanaberia, jakieś skrzywienie, bo obiektywnie w tej grupie znajdują się często uznani, popularni i znaczący w swoim gatunku artyści, jednak jest "coś" w ich twórczości, co powoduje mój taki, a nie inny stosunek do ich dokonań. Robert Cray był kilkanaście razy nominowany do nagrody Grammy, pięć razy zdobył to wyróżnienie, ma na swoim koncie miliony sprzedanych płyt i współpracę z gigantami sceny bluesowej (Eric Clapton, Stevie Ray Vaughn, John Lee Hooker, Albert Collins, BB King). W 2011 został wprowadzony do Blues Hall of Fame i to jako najmłodszy z żyjących. To wszystko chyba najlepiej świadczy o wielkości i pozycji Craya. Swoją muzyką z pewnością przyciągnął do bluesa nowe generacje fanów.

Ja to wszystko wiem i bardzo doceniam, a jednak nie przepadam za pewnym aspektem jego twórczości. Nie mam zastrzeżeń do Craya wokalisty czy też instrumentalisty, najwięcej uwag mam do niego jako kompozytora (chociaż wiele z tych utworów nie jest jego dziełem, ale skoro je wykonuje w pewien sposób podpisuje się pod nimi). To co mi najbardziej nie pasuje, to jego pop-rockowe utwory, a raczej piosenki o trudnej do określenia i zdefiniowania stylistyce. Jak dla mnie są one za mało charakterystyczne, "sterylne" i do tego ze słabymi melodiami. Brakuje mi w nich namacalnej określoności. Znam słuchaczy, którzy dosadniej zarzucają Crayowi nadmierną komercyjność (jakoś musiał te kilkanaście milionów płyt sprzedać) i mało ortodoksyjne podejście do bluesa. Na szczęście na jego płytach można znaleźć elementy wymykające się tej charakterystyce i wtedy nawet ja, sceptyk, jestem bardzo zadowolony. Osobiście najbardziej lubię Craya soulowego czy też soul-bluesowego, takiego jakiego można posłuchać choćby na płycie "Shoulda Been Home" czy też "This Time".

"Nothin But Love" jest szesnastym krążkiem w dyskografii Craya i pierwszym wyprodukowanym przez mojego ulubieńca Kevina Shirleya. Szczerze muszę przyznać, że gdybym o tym nie przeczytał na okładce nie poznałbym ręki tego zdolnego producenta, bo odsłuch płyty nie pozostawia żadnych wątpliwości, że mamy do czynienia z Robertem Crayem w swoim dobrze rozpoznawalnym i charakterystycznym brzmieniu. Album został nagrany w ciągu dwóch tygodni w Revolver Studios w Los Angeles i to podobno na żywo. Wszystkie dziesięć utworów, jakie złożyły się na jego program zostało napisanych wspólnie przez członków zespołu Roberta Craya, czyli Jima Pugha (instrumenty klawiszowe), Richarda Cousinsa (bas) i Tony'ego Braunagela (perkusja).

Cray przygotował mieszankę stylów, w jakich obraca się od dawna, więc zaskoczenia nie ma. Przeważa soul i to często w starym dobrym stylu lat '50 czy '60, czasem zabarwiony bluesem czy nawet jazzem. Oczywiście nie zabrakło też typowych dla niego kompozycji, będących poniekąd jego znakiem rozpoznawczym. Bezwzględnie najbardziej przypadł mi do gustu "I’ll Always Remember You". Utrzymany w starym klimacie lat '50, bardzo ciekawie zinstrumentalizowany (zachwycająca sekcja dęciaków!). Podobnie oldschoolowo brzmi "Blues Get Off My Shoulder". Świetnie wypada powolny, przejmujący "I’m Done Cryin’" pięknie ozdobiony przez sekcję instrumentów smyczkowych. Cray zadbał o to, aby na albumie nie było zbyt poważnie, dlatego zamieścił na nim proste i bardzo melodyjne, ale nie pozbawione uroku numery takie jak "Worry", "Side Dish" czy też "A Memo". Od strony wykonawczej nie ma się zupełnie czego przyczepić. Wszystko jest na swoim miejscu i we właściwej dawce.

Pomimo mojej chłodnej oceny twórczości gitarzysty, "Nothin But Love" to Cray jakiego najbardziej lubię i oczywiście bardzo jestem z tego powodu zadowolony. Album polecam zwłaszcza miłośnikom muzyki soulowej i to raczej w oldschoolowej odsłonie, zagorzali fani bluesa mogą być zawiedzeni. Robert Cray będzie gwiazdą tegorocznej edycji Rawa Blues Festival i już nie mogę się doczekać aby zobaczyć i posłuchać go na żywo.
autor: Robert Trusiak

utwory:
1. (Won't Be) Coming Home
2. Worry
3. I'll Always Remember You
4. Side Dish
5. A Memo
6. Blues Get Off My Shoulder
7. Fix This
8. I'm Done Cryin'
9. Great Big Old House
10. Sadder Days
11. You Belong To Me (bonus track)

wydano: 2012-12-03
more info2: robertcray.com

PRD73772

Opis

Wydawca
Blues Bureau / Provogue Records
Artysta
Robert Cray Band
Nazwa
Nothin But Love
Instrument
guitar
Zawiera
CD
chat Komentarze (0)
Na razie nie dodano żadnej recenzji.