search

Smells Funny

75,99 zł
Brutto
Ilość

 

Polityka prywatności

 

Zasady dostawy

 

Zasady reklamacji

Avant Jazz / Free Improvisation / Avant-Garde
premiera polska:
2016-12-19,
Wydawnicto Audiofilskie

kontynent: Europa
kraj: Norwegia
opakowanie: digipackowe etui
opis:

multikulti.com - ocena * * * * 1/2:
Szósty album Power Tria norweskiej gitarzystki Hedvig Mollestad to solidny grzmot na mapie mocnych, jazz-rockowych brzmień podszytych pełnokrwistą free-jazzową psychodelią!
To zespół wyjątkowy. Muzycy po Norwegian Academy of Music grają z energią najlepszych grup rockowych. Muzyka tria łączy energię i drive psychodelicznego rocka (ślady King Crimson słychać chociażby w "First Things to Pop Is the Eye") z otwartym, jazzowym sposobem narracji w typie Sonny'ego Sharrocka, a bezkompromisowe podejście do muzyki sprawia, że zespołowi znacznie bliżej do stoner rocka, metalu i grunge’u aniżeli fusion z lat siedemdziesiątych. Hendrixowska wirtuozeria (oszałamiająca gitara w "Beastie Beastie"), technika heavy metalowych mistrzów (kaskaderska gitara w "Bewitched, Dwarfed and Defeathered"), szczypta surfującej gitary a’la Marc Ribot i duch gitarzystów free-jazzowych a nawet bluesowa fraza (w wypełnionych emocjonalnymi gitarowymi glissandami kompozycji "Jurášek") znajdują tu swój punkt styczny, w dodatku wszystko brzmi w pełni współcześnie, świeżo.
Hedvig Mollestad to świeża krew jazz-rocka, który jak się okazuje nie umarł wraz z mistrzami gatunku.
autor: Marek Wieruszewski
Copyright © 1996-2019 Multikulti Project. All rights reserved

esensja.stopklatka.pl:
Analizując płyty tria norweskiej gitarzystki Hedvig Mollestad, można odnieść wrażenie, że każda kolejna jest w coraz mniejszym stopniu jazzowa, a w coraz większym rockowa. Choć oczywiście jazzowe korzenie formacji wciąż jeszcze są słyszalne. Wciąż dobijają się do uszu słuchaczy poprzez psychodeliczny i progresywny jazgot. Kto nie wierzy, powinien konieczne sięgnąć po najnowszą produkcję grupy z Oslo – „Smells Funny”.

Hedvig Mollestad Thomassen nie jest już „cudownym dzieckiem” skandynawskiego jazz-rocka, za które ewentualnie można było uważać ją w chwili płytowego debiutu (w rozumieniu: pod własnym nazwiskiem). Gdy mające siedzibę w Oslo renomowane wydawnictwo Rune Grammofon wypuściło w 2011 roku na rynek album „Shoot!”, Norweżka liczyła sobie niespełna trzydzieści wiosen i wcale nie była muzycznym żółtodziobem. Od tamtej pory minęło siedem lat, a dyskografia Tria wzbogaciła się o – łącznie z najnowszą – kolejnych pięć płyt, w tym „All of Them Witches” (2013), „Enfant Terrible” (2014) oraz – wydane tego samego dnia – „Black Stabat Mater” i koncertowe „Evil in Oslo” (2016). Obecnie Hedvig jest już nie tylko kobietą w sile wieku (mam nadzieję, że pisząc to, nie palnąłem jakiegoś katastrofalnego faux pas), lecz przede wszystkim nadzwyczaj świadomą artystką, która może stanowić wzór dla innych. Zwłaszcza tych, którzy pragną łączyć w swej twórczości jazzową maestrię z rockową dynamiką i progresywnym rozmachem.

Skład tria od początku jego istnienia jest niezmienny, oprócz liderki tworzą je jeszcze basistka Ellen Brekken oraz perkusista Ivar Loe Bjornstad (udzielający się jednocześnie między innymi w formacji Cakewalk). Od wydania „Black Stabat Mater” do premiery najnowszego krążka zespołu minęło sporo czasu, niemal dwa i pół roku. Można się zastanawiać, dlaczego tak dużo, i jednocześnie dopytywać, co muzycy robili w tym czasie. Hedvig prawdopodobnie odpoczywała, natomiast Ellen i Ivar udzielali się w innych projektach, wspierając swym talentem takich chociażby wykonawców, jak folkowy pieśniarz Erik Lukashaugen, future-jazzowa grupa Pekula (Brekken), jazzowy kwartet The Tronosonic Experience (Bjornstad), wreszcie nordic-folkowy wokalista i saksofonista Kjetil Flatland (oboje). Każdy ze wspomnianych wykonawców niewiele ma wspólnego z tym, co prezentuje Hedvig Mollestad Trio. Całkiem możliwe więc, że po tylu artystycznych harcach Ellen i Ivar z prawdziwą przyjemnością wrócili na łono macierzystej grupy, by wreszcie nieco „połoić”.

I to „połoić” nie symbolicznie, lecz dosłownie. Kolejne produkcje Tria nie pozostawiają bowiem wątpliwości, że z biegiem czasu zespół coraz bardziej oddala się od swoich korzeni jazzowych (czy jazzrockowych) i podąża w stronę metalu i rockowej psychodelii. Już zawartość poprzedniej płyty, to jest „Black Stabat Mater”, świadczyła o tym, że hasła o łączeniu w jedno dokonań Johna McLaughlina i Black Sabbath nie są tylko czczymi przechwałkami ani komercyjnym chwytem. Gdyby jednak ktoś nie wierzył – „Smells Funny” powinno przekonać go ostatecznie. Tradycyjnie album nie jest zbyt długi, zamyka się w trzydziestu sześciu minutach – wszystko zaś po to, by całość materiału zmieściła się również na tradycyjnym winylu, bez konieczności odrzucania bądź przykrawania któregokolwiek z utworów.

A jest ich w sumie sześć – wszystkie nagrane w studiu Amper Tone w Oslo pod okiem doświadczonego tandemu producenckiego Johnny Skalleberg i Kim Lillestol. Później obróbką materiału zajął się jeszcze Helge Sten (niegdyś współpracownik Motorpsycho) – i to jemu, nie licząc oczywiście samych muzyków, „Smells Funny” zawdzięcza najwięcej. Wszak to on przydał muzyce Tria przestrzeni i rozmachu. To on podpowiedział, kiedy należy przybrudzić brzmienie, a kiedy uraczyć uszy słuchaczy krystalicznie czystymi dźwiękami gitary. W efekcie powstał album, którym można delektować się po kawałku i w całości. Raczej jednak to drugie, bo przecież, jak już wcześniej była mowa, uczta jest przednia, ale krótka, trzeba ją więc powtarzać i powtarzać… Początek – w postaci „Beastie, Beastie” – to niemal rasowa transowa psychodelia (vide sekcja rytmiczna) okraszona monotonną jazzrockową partią gitary, która w ciągu niespełna sześciu minut jest w stanie wywołać uzależnienie.

I tym lepiej, bo dzięki temu rozbudowane „First Thing to Pop in the Eye” smakuje jeszcze bardziej. To w ogóle jedna z najlepszych kompozycji Hedvig w jej dotychczasowej karierze – swoista (dziewięciominutowa) minisuita, w której jest miejsce zarówno na freejazzową improwizację, jak i wirtuozerską solówkę z wściekle hardcore’owym finałem. Po takiej dawce emocji bezsprzecznie należy się chwila oddechu. Zapewnia ją bluesowo-balladowy „Jurášek”, który gdyby tylko potrwał dłużej, byłby w stanie wycisnąć z oczu łzy. Następującemu po nim „Sugar Rush Mountain” (tytuł chyba nieprzypadkowo kojarzy się z utworem kanadyjskiego weterana Neila Younga) też nie brakuje nostalgii i melodyjności, ale jednocześnie więcej w nim mocy. Tym sposobem Trio stopniowo podkręca tempo, by płynnie przejść do „Bewitched, Dwarfed and Defeathered”, którego noise’owy środek może sprawić, że słuchacze zaczną się zastanawiać, czy Hedvig nie zaczęła ostatnimi czasy cierpieć na schizofrenię.

Stwierdzenia tego używam jedynie jako chwytu retorycznego, mając nadzieję, że w rzeczywistości nic takiego nie ma i nigdy nie będzie miało miejsca. Prawdziwym opus magnum albumu jest natomiast wieńczący go „Lucidness”, który po progresywnym otwarciu mniej więcej w połowie zmienia się w dynamiczny numer spacerockowy, by z kolei w ostatnich kilkudziesięciu sekundach ponownie zmasakrować uszy słuchaczy ostrymi i zgrzytliwymi zagrywkami gitary. Spyta ktoś, mając jeszcze w pamięci początek tego tekstu: „A gdzie tu jest, do (…), ten obiecany jazz?”. Hmm. Wcale nie tak łatwo odpowiedzieć. Ale jak pogrzebać, to można go znaleźć chociażby w formie niektórych kompozycji (zwłaszcza „Beastie, Beastie” i „First Thing to Pop in the Eye”). W solowych popisach Hedvig i basowym pochodzie Ellen zdobiącym „Bewitched, Dwarfed and Defeathered”. W końcu w rytmicznych połamańcach, jakie od czasu do czasu serwują Brekken i Bjornstad. Mało? Cóż, w takim wypadku zawsze można sięgnąć po Milesa Davisa czy Johna Coltrane’a. Kto bogatemu (duchem) zabroni?
autor: Sebastian Chosiński
Editor's info:
Hedvig Mollestad Thomassen - guitar Ellen Brekken - bass Ivar Loe Bjornstad - drums With "Smells Funny" being their sixth album in seven years, this explosive and expansive trio have gone from strength to strength, gathering respect from both rock and jazz camps, sharing big stages with the likes of John McLaughlin and Black Sabbath, and being equally comfortabel in jazz and rock clubs.
Although there is enough riffing here to satisfy the headbangers, with "Smells Funny" the trio are venturing into the more free and open landscapes explored on their previous album, "Black Stabat Mater".
The new album also sees Mollestad truly coming into her own as an amazing lead guitarist as well as a dependable riffmeister.
As Nate Chinen wrote about "Black Stabat Mater" in JazzTimes: Her trio, which has Ellen Brekken on bass and Ivar Loe Bjornstad on drums, caught my ear then with its audacious style references: the loose swagger of early Black Sabbath, the density and prowl of peak Led Zeppelin, the expeditionary urge of Jimi Hendrix, the incantatory fervor of John McLaughlin.
As with their previous albums, "Smells Funny" was recorded live in the studio with only minor overdubs.
It was also the most relaxed sessions and shortest time they have spent on any album. Which goes a long way in explaining the confidence this trio radiates at the moment.
And while we rightly praise Hedvig's exceptional abilities, let's not forget how important the rhythm section is to make it all work work so well.
Ellen Brekken is an accomplished bassist, equally comfortabel holding down a groove and taking off on technically complex runs.
Then there's Ivar Loe Bjornstad, not your typical rock drummer, not your typical jazz drummer, but in possession of that loose swagger Nate Chinen mentions, and thus in many ways defining their common ethos.
The last ten years have seen a thrilling new progessive wave of Norwegian avant jazz'n'rock and free metal energy combos like labelmates Elephant9, Bushman's Revenge, Krokofant and Motorpsycho - especially in the form of their Roadwork live albums.
And let us not forget the mighty Scorch Trio - led by Finnish guitarist Raoul Björkenheim - who can be said to have started it all some 15 years ago.
But it could very well be Hedvig Mollestad Trio that defines it all with their ability to turn the full force of heavy rock and electric jazz to demonic purposes.
Hedvig first picked up her mother's nylon-strung acoustic guitar at ten, before discovering a whole new world through her father's jazz and rock record collection as a teenager.
She translated a biography of Jimi Hendrix for a school project and was given her first electric guitar and amplifier as a confirmation present.
The members of the trio are from the districts, but Hedvig met Ellen Brekken and Ivar Loe Bjornstad at the Music Academy in Oslo.
Hedvig asked them to join her after she received the Jazz Talent Of The Year Award at Molde International Jazzfestival in 2009.
They have stayed together since, and all previous albums have been released on Rune Grammofon, "Shoot!" (2011), "All Of Them Witches" (2013), "Enfant Terrible" (2014), "Black Stabat Mater" (2016) and "Evil In Oslo" (2016), all to wide international acclaim.

muzycy:
Ivar Joe Bjornstad: Drums
Ellen Brekken: Bass
Hedvig Mollestad Thomassen: Guitar

utwory:
1. Beastie, Beastie
2. First Thing To Pop Is The Eye
3. Jurášek
4. Sugar Rush Mountain
5. Bewitched, Dwarfed And Defeathered
6. Lucidness

wydano: 30 Nov 2018
nagrano: Recorded At Amper Tone Studio, Oslo, June & August 2018.

more info: www.runegrammofon.com

RCD2203

Opis

Wydawca
Rune Grammofon (NO)
Artysta
Hedvig Mollestad Trio
Nazwa
Smells Funny
Zawiera
CD
chat Komentarze (0)
Na razie nie dodano żadnej recenzji.