Enter
75,99 zł
Brutto
Polityka prywatności
Zasady dostawy
Zasady reklamacji
Avant Jazz / Free Improvisation / Avant-Garde
premiera polska: 2015-05-06
kontynent: Europa
kraj: Szwecja
opakowanie: kartonowe etui
opis:
5kilokultury.pl:
Mats Gustafsson to od pewnego czasu jazzowy odpowiednik filmowca Jamesa Franco – jest wszędzie, czai się za każdym rogiem, by swoim saksofonem przyłożyć niczego niespodziewającym się przechodniom. Od Amerykanina różni go to, że za każdym razem trafia bez pudła. „Enter!” podtrzymuje tę passę – to prawdziwy headshot.
Współpraca z Peterem Brötzmannem i Sonic Youth, członkostwo w zespołach pokroju The Thing i Fire!, wreszcie – bigbandowa inkarnacja tego ostatniego, Fire! Orchestra. Trzydziestogłowa hydra z Gustafssonem w składzie zaatakowała w zeszłym roku znienacka, odnosząc wspaniały sukces albumem „Exit!”. Przez trzy kwadranse wskrzeszała dawno zapomniane tradycje The Jazz Composer’s Orchestra czy Carli Bley i Paula Hainesa, doprawiając je dużą dawką najdziwniejszych eksperymentów wokalnych i szaleństw spod znaku Brötzmannowskiego karabinu maszynowego. Trzeba przy tym oddać cesarzowi, co cesarskie – choć Gustafsson to najbardziej medialna persona dramatu, siła rażenia tego wariactwa wynikała niemal wyłącznie ze sprawnej współpracy wszystkich zaangażowanych.
Na „Enter!” to poczucie wspólnoty jest jeszcze silniejsze, z czym bezpośrednio wiąże się zwrot ku muzyce rockowej, jaki dokonał się w ciągu roku dzielącego wydawnictwa F!O. Już na „Exit!” jedną z największych wartości tej muzyki był stosunkowo rzadko spotykany w jazzie rockowy drive. Było jasne jak słońce, że równie dużo, co klasyków perkusyjno-saksofonowych wygibasów, Szwedzi nasłuchali się pędzących do przodu utworów Deep Purple. Teraz to, co na debiucie stanowiło otoczkę i aurę, stało się sednem. Hałaśliwych improwizacji nie brakuje. Jednak ślad nawet nie pozostał po dzikości tego momentu z „Exit! Part Two”, gdy po krótkim wyciszeniu wszystkie instrumenty naraz zaczęły grać każdy swoją solówkę, zupełnie niepasującą do wyczynów pozostałych. Zamiast tego „Enter! Part One” oferuje basowo-gitarowe popisy podparte synkopowanym groove’em perkusji zakręconym dokładnie tak, jakby napisano go na nigdy niewydany album The Mars Volta. Echa latynoskiej progresywy powracają na zakończenie płyty – kilka ostatnich minut to radosna jazda klawiszy, dęciaków i perkusisty bawiącego się rytmem jakby żywcem wyjętym z „Frances the Mute”. Żeby było ciekawiej, Szwedzi tu i ówdzie sięgają też po stonerowe bujanie podpadtrzone u... Kylesy (sic!). Wypada pogratulować szerokiego wachlarza inspiracji.
Skutkiem poszerzania horyzontów powinno być poszerzenie publiki. Sposób, w jaki członkowie F!O myślą o muzyce, ma szansę zaimponować tym, którzy na co dzień stronią od jazzu, ale nie od hałaśliwej muzyki gitarowej. Kompozycje, które meandrują, zostawiając miejsce na typowe dla free jazzu popisy instrumentalne, ale zarazem, spinane leżącym u podstaw groove’em, ani przez chwilę nie sprawiają wrażenia przypadkowych – to dobry przepis na jazz dla ludzi, którzy nie lubią jazzu. Lecz nie porzucajcie nadziei, ci, którzy jazz lubicie. Cały ten groove, wszystkie te nawiązania do rocka i metalu, wciąż są dziełem jazzmanów z krwi i kości. Jazzmanów operujących klasycznym gatunkowym instrumentarium i łamiących rytm na wszystkie możliwe i niemożliwe sposoby. Jazzmanów dumnie podnoszących eksperymentatorski sztandar, leżący przecież u fundamentów tej muzyki. Bo przeszkadzajek i nieszablonowych zagrań tu od metra – choćby w wypełnionych szumami i trzaskami pierwszych minutach „Part Two”, przywodzących na myśl zeszłoroczną kolaborację Gustafssona z królem noise’u Merzbow i perkusistą Balázsem Pándim. A gdy wszystko się uspokaja, członkowie orkiestry oddają się wyluzowanemu jamowi, w którym do głosu szczególnie wyraziście dochodzą dęciaki i bas. Właśnie w takich momentach – spokojniejszych, prowadzących do wybuchowej kody, gdy nie czuć w tych dźwiękach żadnego parcia na odjazdową improwizację - muzycy brzmią jak doskonale zgrany ansambl.
W zasadniczo orkiestrowy charakter dźwięków wydobywanych przez Szwedów doskonale wpisuje się podejście do wokalu jako do kolejnego instrumentu. Jeśli na „Exit!” wokalistki brzmiały, by użyć określenia wypatrzonego w odmętach internetu, jak delfiny traktowane paralizatorem, to na oddanie tego, co dzieje się na „Enter!”, może zabraknąć kreatywności (może „łamane kołem pingwiny”?, albo „jelenie na rykowisku przypalane żywym ogniem”?). Podążając za rockowym duchem instrumentacji, panie forsują swoje przepony jak tylko potrafią, stawiając na intensywność i popis nieco bardziej niż na różnorodne emocje. Sporo tu zwykłego krzyku i gardłowej chropowatości, ale i znane z poprzedniej płyty jęki, piski i wycia nie poszły w odstawkę. Krzykliwy charakter wokaliz podkreśla włączenie do orkiestry pana wokalisty, który dodaje twórczości F!O nowego, iście buntowniczego kolorytu. Bo w gruncie rzeczy dość buntownicza to muzyka – hałaśliwa, pełna nieokiełznanej energii i czystej radości z grania. Biorąca na tapetę bogatą, ale przykurzoną bigbandową tradycję i reinterpretująca ją bez cienia szacunku. Mats Gustafsson zebrał załogę, która głębokich wód się nie boi i śmiało śmiga naprzód pod banderą free jazzu. A przy okazji produkuje muzyczne piguły stanowiące chyba najlepszy legalny odpowiednik substancji zakazanych. Jednym słowem: odlot.
autor: Robert Mróz
www.nowamuzyka.pl:
Jak brzmi free-jazzowa supergrupa w studyjnej odsłonie?
Na początku było nietuzinkowe trio Fire! Poza liderem – cenionym, improwizującym saksofonistą – Matsem Gustafssonem (The Thing) w jego skład wchodzili jeszcze Johan Berthling (Tape) oraz bębniarz Andreas Werliin (Wildbirds & Peacedrums). Po wspólnym nagraniu 3 płyt, w tym z gościnnym udziałem Jimego O´Rourke oraz z Orenem Ambarchim, na 4-tym longplay’u muzycy sięgnęli do formuły rozbudowanych jazz orkiestr w duchu Sun Ra Arkestra czy Charlie Haden’s Liberation Orchestra. Z tego pomysłu powstało „Exit” czyli pierwszy niezwykle dobrze przyjęty album rozbudowanego do 28 osób projektu Fire! Orchestra. Materiał zawierał zapis koncertu, który odbył się w słynnym klubie Fylkingen w Sztokholmie, w czerwcu 2012. Po niespełna 1,5 roku (w międzyczasie wyszedł jeszcze mocno limitowany „Second Exit”) od premiery „Wyjścia” przyszedł czas na „Wejście” i tak o to doszło do zarejestrowania studyjnego materiału supergrupy składającej się z najlepszych jazzowych/avant-rockowych muzyków Skandynawii, by wspomnieć Dana Berglunda z nieodżałowanego E.S.T., Magnusa Broo (Atomic, 4 Corners) czy Martina-Kuchena (Angles 9).
Pierwsze co rzuca się w uszy w porównaniu z koncertową odsłoną projektu to, że najnowszy materiał bardziej zwraca się ku rejonom rockowym (miejscami kojarząc się nawet z dokonaniami Mars Volty!), niemniej jednak cały czas mamy tutaj mocny filar w postaci transowych poczynań sekcji rytmicznej na której grzbiecie wspinają się kolejne improwizowano-noise’owe wycieczki częstokroć kąsających się nawzajem popisów solowych.
Part 1
Całość dzieła rozpoczyna motyw grany na pianinie Fender Rhodes, do którego dołączają po kolei: autorka tekstów z płyty Mariam Wallentin, wokalista szwedzkiego Silverbullit Simon Ohisson oraz urodzona w Etiopii Sofie Jernberg, osnuwając nas powoli rozpędzającym się śpiewem:
„Let us all go…
let them all go…
let it all go…
feel it all go…”,
który przemienia się w eksperymentalnie sprzęgane nici z elektrycznych gitar. Po krótkim wyciszeniu pierwszeństwo w podkładzie przejmuje perkusja, która bluesowo groove’ując zawiązuje dialog z deklamującą Wallentin stwarzając klimat znany chociażby z płyty „Cherry Thing”, kiedy to macierzyste trio Gustafssona poromansowało z pasierbicą Dona Cherry’ego. Podobnie jak na „Exit” również na „Enter” wibracje strun głosowych potrafią zmienić się w instrument i tak o to wokal 1/2 duetu Wildbirds & Peacedrums przeobraża się miejscami w swego rodzaju trąbkę, wpasowującą się w otchłań o bezgranicznych rejestrach uwolnionych dęciaków (13 sztuk!). W pierwszej części wyjaśnia się też pozornie alogiczne nazewnictwo albumowego dyptyku, odnoszącego się do uniwersalnej teorii „koła życia”:
„You’ve got to Exit to Enter and Enter to Exit”.
Part 2
Druga część tej niespełna 55-minutowej suity to ukłon w stronę The Beatles gdyż kanwą numeru jest szkielet z genialnego „Tommorow Never Knows”. Od samego początku zderzamy się z energetycznym rockowym pociągiem, a za mikrofonem pojawia się tym razem sam Ohisson, którego najbliższym towarzystwem są w tym wypadku organy. Plemienny trans, moc i pozahoryzontalna wolność! W okolicach 6 minuty rozpędzona lokomotywa rozbija się o serię niczym nieskrępowanych trzasków, szumów i sprzężeń, które po bezwzględnej słuchowej masakrze zostawiają nas na polu bitwy spowitym żałobną, dęto-blaszano-drewnianą orkiestracją.
Fire! Orchestra – „Enter Part Four”
Part 3
W 3 części na dzień dobry serwowane jest eksperymentowanie z głosem w elektronicznej posypce. W połowie numeru narastające brzmienie trąb, puzonu, klarnetu, tuby, saksofonów i ich lirycznie krocząca rytmizacja przywołuje na myśl psychodeliczne dokonania orkiestry Mingusa, ale dopiero okolica 13 minuty przynosi nam obezwładniający finał, z niezliczoną liczbą ścieżek melodycznych i amelodycznych, wobec których słuchacz jest totalnie bezbronny, może tylko stać jak słup soli i poddać się strumieniowy muzycznej świadomości.
Part 4:
Tematem z początku „Enter” rozpoczyna się też ostatnia część albumu. Poza klawiszem, lejtmotyw ogrywa tym razem też sekcja rytmiczna i instrumenty dęte, które kaskadowo schodzą po kolejnych nutach wiodącej melodii. Trójca wokalistów domyka klamrę śpiewając unisono początkowy tekst, poprzedzając go oznajmieniem:
„This is not a dream, this is an awakening…”.
W przypadku ostatniego dzieła Fire! Orchestry mam poczucie, że sen i przebudzenie raczej nawzajem się przenikają, niż następują po sobie, choć niewątpliwie stężenie uwolnionego hałasu na tej płycie potrafiłoby niekiedy obudzić umarłego. Od początku wiadomym było, że po odświeżającym i spektakularnym „Exit” kolejna odsłona tego projektu w znanej już formule nie będzie miała takiej siły zaskoczenia jak debiut, niemniej jednak rezygnując z patrzenia na kolejność wydawnictw, „Enter” nie ustępuje w niczym swojemu poprzednikowi. W końcu „wyjście z” jest jednocześnie „wejściem w”…
autor: Bartek Woynicz
"Enter" dostępny jest na dwóch formatach:
CD w cenie 69,99 zł
Vinyl 2LP w cenie 162,99 zł
Editor's info:
Fire! originated as the trio of Swedish improv masters Mats Gusfasson (sax), Johan Berthling (bass) and Andreas Werliin (drums). None of them are what you could call jazz purists, they all play in many different groups and contexts, including The Thing (Gustafsson), experimental folk-electronica outfit Tape (Berthling), and skewed pop unit Wildbirds And Peacedrums (Werliin). Around 2011 the idea sprang up to expand a massive orchestra around the core trio, featuring the cream of Scandinavian jazz, improvisation and avant rock players and vocalists. After playing rare shows a handful of times a year, culminating with a number of ecstatic Scandinavian shows this January, this incredible mass ensemble took one day off to record their first studio recording in Gothenburg. Following last year’s live debut ”Exit”, ”Enter” might surprise with its slow, treacly funk dynamics, running through a kaleidoscope of moods, rhythms, textures and dynamics. Muscular rock rhythms flesh out texts written by singer Mariam Wallentin, inspired by legendary free jazz saxophonist Joe McPhee, and sung in soured blues moans by the Orchestra’s three-headed vocal team of Wallentin, Ethiopian born Sofie Jernberg and Silverbullit´s Simon Ohlsson. Recalling the righteous big band jazz of the late 60s by figures such as Charlie Haden, Sun Ra, Mike Westbrook and Chris McGregor, there are also echoes of Matana Roberts’s recent jazz tapestries and the steamy psych-funk of Brightblack Morning Light. Part Two opens on a groove ripped from The Beatles’ psychedelic classic ‘Tomorrow Never Knows’. Using collective riffing at its finest, this is an epic suite that undergoes constant scene-shifts between relentlessly building rhythms, rising in emotional intensity as the furnace is stoked.
Both vinyl editions come in a gorgeous gatefold sleeve with the CD included.
muzycy:
Mats Gustafsson – tenor sax
Johan Berthling – el bass
Andreas Werliin – drums
Mariam Wallentin – voice
\Sofia Jernberg – voice
Anna Högberg – alto sax
Mette Rasmussen – alto sax
Jonas Kullhammar – bass sax
Goran Kajfes – cornet
Niklas Barnö – trumpet
Mats Äleklint – trombone
Per-Ake Holmlander – tuba
Hild Sofie Tafjord – french horn
Andreas Berthling – electronics
Finn Loxbo – guitar
Julien Desprez – guitar
Martin Hederos – keyboard
Mads Forsby – drums
utwory:
1. Enter Part One
2. Enter Part Two
3. Enter Part Three
4. Enter Part Four
wydano: 30.05.2014
more info: www.runegrammofon.com
more info2: matsgus.com
premiera polska: 2015-05-06
kontynent: Europa
kraj: Szwecja
opakowanie: kartonowe etui
opis:
5kilokultury.pl:
Mats Gustafsson to od pewnego czasu jazzowy odpowiednik filmowca Jamesa Franco – jest wszędzie, czai się za każdym rogiem, by swoim saksofonem przyłożyć niczego niespodziewającym się przechodniom. Od Amerykanina różni go to, że za każdym razem trafia bez pudła. „Enter!” podtrzymuje tę passę – to prawdziwy headshot.
Współpraca z Peterem Brötzmannem i Sonic Youth, członkostwo w zespołach pokroju The Thing i Fire!, wreszcie – bigbandowa inkarnacja tego ostatniego, Fire! Orchestra. Trzydziestogłowa hydra z Gustafssonem w składzie zaatakowała w zeszłym roku znienacka, odnosząc wspaniały sukces albumem „Exit!”. Przez trzy kwadranse wskrzeszała dawno zapomniane tradycje The Jazz Composer’s Orchestra czy Carli Bley i Paula Hainesa, doprawiając je dużą dawką najdziwniejszych eksperymentów wokalnych i szaleństw spod znaku Brötzmannowskiego karabinu maszynowego. Trzeba przy tym oddać cesarzowi, co cesarskie – choć Gustafsson to najbardziej medialna persona dramatu, siła rażenia tego wariactwa wynikała niemal wyłącznie ze sprawnej współpracy wszystkich zaangażowanych.
Na „Enter!” to poczucie wspólnoty jest jeszcze silniejsze, z czym bezpośrednio wiąże się zwrot ku muzyce rockowej, jaki dokonał się w ciągu roku dzielącego wydawnictwa F!O. Już na „Exit!” jedną z największych wartości tej muzyki był stosunkowo rzadko spotykany w jazzie rockowy drive. Było jasne jak słońce, że równie dużo, co klasyków perkusyjno-saksofonowych wygibasów, Szwedzi nasłuchali się pędzących do przodu utworów Deep Purple. Teraz to, co na debiucie stanowiło otoczkę i aurę, stało się sednem. Hałaśliwych improwizacji nie brakuje. Jednak ślad nawet nie pozostał po dzikości tego momentu z „Exit! Part Two”, gdy po krótkim wyciszeniu wszystkie instrumenty naraz zaczęły grać każdy swoją solówkę, zupełnie niepasującą do wyczynów pozostałych. Zamiast tego „Enter! Part One” oferuje basowo-gitarowe popisy podparte synkopowanym groove’em perkusji zakręconym dokładnie tak, jakby napisano go na nigdy niewydany album The Mars Volta. Echa latynoskiej progresywy powracają na zakończenie płyty – kilka ostatnich minut to radosna jazda klawiszy, dęciaków i perkusisty bawiącego się rytmem jakby żywcem wyjętym z „Frances the Mute”. Żeby było ciekawiej, Szwedzi tu i ówdzie sięgają też po stonerowe bujanie podpadtrzone u... Kylesy (sic!). Wypada pogratulować szerokiego wachlarza inspiracji.
Skutkiem poszerzania horyzontów powinno być poszerzenie publiki. Sposób, w jaki członkowie F!O myślą o muzyce, ma szansę zaimponować tym, którzy na co dzień stronią od jazzu, ale nie od hałaśliwej muzyki gitarowej. Kompozycje, które meandrują, zostawiając miejsce na typowe dla free jazzu popisy instrumentalne, ale zarazem, spinane leżącym u podstaw groove’em, ani przez chwilę nie sprawiają wrażenia przypadkowych – to dobry przepis na jazz dla ludzi, którzy nie lubią jazzu. Lecz nie porzucajcie nadziei, ci, którzy jazz lubicie. Cały ten groove, wszystkie te nawiązania do rocka i metalu, wciąż są dziełem jazzmanów z krwi i kości. Jazzmanów operujących klasycznym gatunkowym instrumentarium i łamiących rytm na wszystkie możliwe i niemożliwe sposoby. Jazzmanów dumnie podnoszących eksperymentatorski sztandar, leżący przecież u fundamentów tej muzyki. Bo przeszkadzajek i nieszablonowych zagrań tu od metra – choćby w wypełnionych szumami i trzaskami pierwszych minutach „Part Two”, przywodzących na myśl zeszłoroczną kolaborację Gustafssona z królem noise’u Merzbow i perkusistą Balázsem Pándim. A gdy wszystko się uspokaja, członkowie orkiestry oddają się wyluzowanemu jamowi, w którym do głosu szczególnie wyraziście dochodzą dęciaki i bas. Właśnie w takich momentach – spokojniejszych, prowadzących do wybuchowej kody, gdy nie czuć w tych dźwiękach żadnego parcia na odjazdową improwizację - muzycy brzmią jak doskonale zgrany ansambl.
W zasadniczo orkiestrowy charakter dźwięków wydobywanych przez Szwedów doskonale wpisuje się podejście do wokalu jako do kolejnego instrumentu. Jeśli na „Exit!” wokalistki brzmiały, by użyć określenia wypatrzonego w odmętach internetu, jak delfiny traktowane paralizatorem, to na oddanie tego, co dzieje się na „Enter!”, może zabraknąć kreatywności (może „łamane kołem pingwiny”?, albo „jelenie na rykowisku przypalane żywym ogniem”?). Podążając za rockowym duchem instrumentacji, panie forsują swoje przepony jak tylko potrafią, stawiając na intensywność i popis nieco bardziej niż na różnorodne emocje. Sporo tu zwykłego krzyku i gardłowej chropowatości, ale i znane z poprzedniej płyty jęki, piski i wycia nie poszły w odstawkę. Krzykliwy charakter wokaliz podkreśla włączenie do orkiestry pana wokalisty, który dodaje twórczości F!O nowego, iście buntowniczego kolorytu. Bo w gruncie rzeczy dość buntownicza to muzyka – hałaśliwa, pełna nieokiełznanej energii i czystej radości z grania. Biorąca na tapetę bogatą, ale przykurzoną bigbandową tradycję i reinterpretująca ją bez cienia szacunku. Mats Gustafsson zebrał załogę, która głębokich wód się nie boi i śmiało śmiga naprzód pod banderą free jazzu. A przy okazji produkuje muzyczne piguły stanowiące chyba najlepszy legalny odpowiednik substancji zakazanych. Jednym słowem: odlot.
autor: Robert Mróz
www.nowamuzyka.pl:
Jak brzmi free-jazzowa supergrupa w studyjnej odsłonie?
Na początku było nietuzinkowe trio Fire! Poza liderem – cenionym, improwizującym saksofonistą – Matsem Gustafssonem (The Thing) w jego skład wchodzili jeszcze Johan Berthling (Tape) oraz bębniarz Andreas Werliin (Wildbirds & Peacedrums). Po wspólnym nagraniu 3 płyt, w tym z gościnnym udziałem Jimego O´Rourke oraz z Orenem Ambarchim, na 4-tym longplay’u muzycy sięgnęli do formuły rozbudowanych jazz orkiestr w duchu Sun Ra Arkestra czy Charlie Haden’s Liberation Orchestra. Z tego pomysłu powstało „Exit” czyli pierwszy niezwykle dobrze przyjęty album rozbudowanego do 28 osób projektu Fire! Orchestra. Materiał zawierał zapis koncertu, który odbył się w słynnym klubie Fylkingen w Sztokholmie, w czerwcu 2012. Po niespełna 1,5 roku (w międzyczasie wyszedł jeszcze mocno limitowany „Second Exit”) od premiery „Wyjścia” przyszedł czas na „Wejście” i tak o to doszło do zarejestrowania studyjnego materiału supergrupy składającej się z najlepszych jazzowych/avant-rockowych muzyków Skandynawii, by wspomnieć Dana Berglunda z nieodżałowanego E.S.T., Magnusa Broo (Atomic, 4 Corners) czy Martina-Kuchena (Angles 9).
Pierwsze co rzuca się w uszy w porównaniu z koncertową odsłoną projektu to, że najnowszy materiał bardziej zwraca się ku rejonom rockowym (miejscami kojarząc się nawet z dokonaniami Mars Volty!), niemniej jednak cały czas mamy tutaj mocny filar w postaci transowych poczynań sekcji rytmicznej na której grzbiecie wspinają się kolejne improwizowano-noise’owe wycieczki częstokroć kąsających się nawzajem popisów solowych.
Part 1
Całość dzieła rozpoczyna motyw grany na pianinie Fender Rhodes, do którego dołączają po kolei: autorka tekstów z płyty Mariam Wallentin, wokalista szwedzkiego Silverbullit Simon Ohisson oraz urodzona w Etiopii Sofie Jernberg, osnuwając nas powoli rozpędzającym się śpiewem:
„Let us all go…
let them all go…
let it all go…
feel it all go…”,
który przemienia się w eksperymentalnie sprzęgane nici z elektrycznych gitar. Po krótkim wyciszeniu pierwszeństwo w podkładzie przejmuje perkusja, która bluesowo groove’ując zawiązuje dialog z deklamującą Wallentin stwarzając klimat znany chociażby z płyty „Cherry Thing”, kiedy to macierzyste trio Gustafssona poromansowało z pasierbicą Dona Cherry’ego. Podobnie jak na „Exit” również na „Enter” wibracje strun głosowych potrafią zmienić się w instrument i tak o to wokal 1/2 duetu Wildbirds & Peacedrums przeobraża się miejscami w swego rodzaju trąbkę, wpasowującą się w otchłań o bezgranicznych rejestrach uwolnionych dęciaków (13 sztuk!). W pierwszej części wyjaśnia się też pozornie alogiczne nazewnictwo albumowego dyptyku, odnoszącego się do uniwersalnej teorii „koła życia”:
„You’ve got to Exit to Enter and Enter to Exit”.
Part 2
Druga część tej niespełna 55-minutowej suity to ukłon w stronę The Beatles gdyż kanwą numeru jest szkielet z genialnego „Tommorow Never Knows”. Od samego początku zderzamy się z energetycznym rockowym pociągiem, a za mikrofonem pojawia się tym razem sam Ohisson, którego najbliższym towarzystwem są w tym wypadku organy. Plemienny trans, moc i pozahoryzontalna wolność! W okolicach 6 minuty rozpędzona lokomotywa rozbija się o serię niczym nieskrępowanych trzasków, szumów i sprzężeń, które po bezwzględnej słuchowej masakrze zostawiają nas na polu bitwy spowitym żałobną, dęto-blaszano-drewnianą orkiestracją.
Fire! Orchestra – „Enter Part Four”
Part 3
W 3 części na dzień dobry serwowane jest eksperymentowanie z głosem w elektronicznej posypce. W połowie numeru narastające brzmienie trąb, puzonu, klarnetu, tuby, saksofonów i ich lirycznie krocząca rytmizacja przywołuje na myśl psychodeliczne dokonania orkiestry Mingusa, ale dopiero okolica 13 minuty przynosi nam obezwładniający finał, z niezliczoną liczbą ścieżek melodycznych i amelodycznych, wobec których słuchacz jest totalnie bezbronny, może tylko stać jak słup soli i poddać się strumieniowy muzycznej świadomości.
Part 4:
Tematem z początku „Enter” rozpoczyna się też ostatnia część albumu. Poza klawiszem, lejtmotyw ogrywa tym razem też sekcja rytmiczna i instrumenty dęte, które kaskadowo schodzą po kolejnych nutach wiodącej melodii. Trójca wokalistów domyka klamrę śpiewając unisono początkowy tekst, poprzedzając go oznajmieniem:
„This is not a dream, this is an awakening…”.
W przypadku ostatniego dzieła Fire! Orchestry mam poczucie, że sen i przebudzenie raczej nawzajem się przenikają, niż następują po sobie, choć niewątpliwie stężenie uwolnionego hałasu na tej płycie potrafiłoby niekiedy obudzić umarłego. Od początku wiadomym było, że po odświeżającym i spektakularnym „Exit” kolejna odsłona tego projektu w znanej już formule nie będzie miała takiej siły zaskoczenia jak debiut, niemniej jednak rezygnując z patrzenia na kolejność wydawnictw, „Enter” nie ustępuje w niczym swojemu poprzednikowi. W końcu „wyjście z” jest jednocześnie „wejściem w”…
autor: Bartek Woynicz
CD w cenie 69,99 zł
Vinyl 2LP w cenie 162,99 zł
Editor's info:
Fire! originated as the trio of Swedish improv masters Mats Gusfasson (sax), Johan Berthling (bass) and Andreas Werliin (drums). None of them are what you could call jazz purists, they all play in many different groups and contexts, including The Thing (Gustafsson), experimental folk-electronica outfit Tape (Berthling), and skewed pop unit Wildbirds And Peacedrums (Werliin). Around 2011 the idea sprang up to expand a massive orchestra around the core trio, featuring the cream of Scandinavian jazz, improvisation and avant rock players and vocalists. After playing rare shows a handful of times a year, culminating with a number of ecstatic Scandinavian shows this January, this incredible mass ensemble took one day off to record their first studio recording in Gothenburg. Following last year’s live debut ”Exit”, ”Enter” might surprise with its slow, treacly funk dynamics, running through a kaleidoscope of moods, rhythms, textures and dynamics. Muscular rock rhythms flesh out texts written by singer Mariam Wallentin, inspired by legendary free jazz saxophonist Joe McPhee, and sung in soured blues moans by the Orchestra’s three-headed vocal team of Wallentin, Ethiopian born Sofie Jernberg and Silverbullit´s Simon Ohlsson. Recalling the righteous big band jazz of the late 60s by figures such as Charlie Haden, Sun Ra, Mike Westbrook and Chris McGregor, there are also echoes of Matana Roberts’s recent jazz tapestries and the steamy psych-funk of Brightblack Morning Light. Part Two opens on a groove ripped from The Beatles’ psychedelic classic ‘Tomorrow Never Knows’. Using collective riffing at its finest, this is an epic suite that undergoes constant scene-shifts between relentlessly building rhythms, rising in emotional intensity as the furnace is stoked.
Both vinyl editions come in a gorgeous gatefold sleeve with the CD included.
muzycy:
Mats Gustafsson – tenor sax
Johan Berthling – el bass
Andreas Werliin – drums
Mariam Wallentin – voice
\Sofia Jernberg – voice
Anna Högberg – alto sax
Mette Rasmussen – alto sax
Jonas Kullhammar – bass sax
Goran Kajfes – cornet
Niklas Barnö – trumpet
Mats Äleklint – trombone
Per-Ake Holmlander – tuba
Hild Sofie Tafjord – french horn
Andreas Berthling – electronics
Finn Loxbo – guitar
Julien Desprez – guitar
Martin Hederos – keyboard
Mads Forsby – drums
utwory:
1. Enter Part One
2. Enter Part Two
3. Enter Part Three
4. Enter Part Four
wydano: 30.05.2014
more info: www.runegrammofon.com
more info2: matsgus.com
RCD2158
Opis
- Wydawca
- Rune Grammofon (NO)
- Artysta
- Fire! Orchestra
- Nazwa
- Enter
- Zawiera
- CD
chat
Komentarze (0)
Na razie nie dodano żadnej recenzji.