HERA w/Hamid Drake: Seven Lines
Polityka prywatności
Zasady dostawy
Zasady reklamacji
HERA, zespół założony w 2009 roku przez Wacława Zimpla, klarnecistę i kompozytora to dla wielu fanów kreatywnego jazzu w Polsce najważniejsza dzisiaj jazzowa formacja.
Członkowie zespołu tak opisują główną ideę, którą realizują w tym składzie: ich „głównym celem jest wejście w muzyczny trans, który przełamie bariery między sceną, a widownią i pozwoli na spontaniczną wymianę”.
Trzecia płyta zespołu, która właśnie się ukazuje, to wynik niezwykłej współpracy pomiędzy członkami zespołu z amerykańskim perkusista – Hamidem Drakiem, o którym nie bez przyczyny mówi się jako o jednym z najciekawszych perkusistów, którego gra w dużej mierze opiera się wszelkim porównaniom. Sięga zarówno po środki znane z zespołów free jazzowych oraz po rytmy i instrumenty etniczne.
Hera & Hamid Drake - monumentalne i piękne przeżycie
Przeżycie wspólnoty i trudno o muzykę bardziej zespołową, w sensie wagi brzmienia niż ta, która wykonuję Hera. Czapki z głów dla Macieja Cierliński, który dokonywał na lirze korbowej rzeczy niezwykłych (gdyby Hendrix grał na lirze korbowej, być może tak właśnie by brzmiał). Po raz pierwszy też słyszałem na żywo grupę z Raphaelem i brzmienie jego gitary, wyjątkowe, ubogaca muzyczną przestrzeń wyśmienicie.
Słuchać Hery to jak zanurzyć się w rzece i dać ponieść się jej prądowi. Zachwycaj się pięknem i nieustanną zmianą krajobrazu wokół, niespodzianką ukrytą za każdym kolejnym zakrętem. A jednocześnie, przy całkowitym otwarciu na to co nadejdzie, jest w podążaniu z tym strumieniem naturalność i niezwykłe poczucie bezpieczeństwa. Podsumujmy słowami wielkiego Joe McPhee zasłyszanymi po koncercie: „Fucking amazing”
autor: Bartosz Adamczak
pavbaranov.blogspot.com
Głos mi odebrało. Zaniemówiłem z wrażenia. Zdaje się, że nie tylko ja. Kiedy po godzinie i czterdziestu dwu minutach pierwszego występu wyszliśmy na przerwę, popatrzyliśmy z Maciejem Karłowskim na siebie i niemal w tej samej chwili powiedzieliśmy: no i co by tu powiedzieć... nic! Dopiero po chwili udało mi się wycedzić: zostałem zauroczony tą muzyką.
I jestem do dziś. Dzisiaj jednak, kiedy emocje już minęły, kiedy nabrałem dystansu – o ile go można nabrać – chciałbym jednak słów kilka powiedzieć w pysznym dla siebie stwierdzeniu: by nie zapomnieć. Ta muzyka musi przetrwać. I mam nadzieję, że tak się stanie. Już wiem, że przynajmniej ja nie dam Wam o niej zapomnieć. Zresztą... ktokolwiek jej choćby raz posłucha, czy będzie mógł? Mam nadzieję, że zdarzy się okazja, według bowiem wszelkich informacji koncert, a przynajmniej jego część będzie wydany na płycie.
Słychać w tej muzyce praktycznie całą muzykę Świata. Jest miejsce do jakichś aluzji do dawnej, słowiańskiej muzyki ludowej. Jest miejsce na muzykę hinduską, czy afrykańską. To wszystko z perspektywy doświadczeń muzyki współczesnej, jazzu, muzyki improwizowanej. Długie opowieści, z których każda ma wstęp, który praktycznie natychmiast nabiera innego kontekstu, by potem przenieść się w rejony nieskrępowanej improwizacji i by w końcu, jakimś cudem odnaleźć znów swoje źródło. Niekoniecznie to, które zostało podane na początku.
... napiszę tylko o jednym – cały septet dokonał absolutnie magicznego zatrzymania czasu. Jeszcze wychodząc po nim, nie wiedziałem, czy to wieczór, noc, czy ranek następnego dnia. Wiosna, lato, jesień, zima... Wszelkie elementy, które na nasze poczucie czasu się składają, zaprzestały dla mnie istnieć. Dawno nie byłem czegoś takiego świadkiem.
autor: Paweł Baranowski
jazzarium.pl
(. . .) wszystko zaczęło się od Hery, która najkrócej ujmując rzecz zabrała nas w podróż, z której powrót do rzeczywistości był bardzo trudny. I oczywiście znakomita większość wiedziała doskonale, że Hera to jeden z najważniejszych, jeśli nie najważniejszy zespół polskiej młodej improwizowanej sceny i jego koncerty to rodzaje trasowych, w natchniony sposób wyimprowizowanych dźwiękowych spektakli, których siłę odczuwa się nie jako doznanie intelektualne, choć i tak również można podchodzić do Herowej muzyki, ale raczej jak do muzyczną modlitwę. Ale, że tak całkiem skradną gwiazdom show, nie spodziewał się nikt.
Wówczas, kiedy planowany na niecałą godzinę koncert, przedłużył się do prawie półtorej godziny, mało kto ze słuchaczy miał głowę by zastanawiać się ile w muzyce Hery inspiracji muzyką Indii, Beludżystanu, japońskiej muzyki gagaku czy innych, może mniej oczywistych, odniesień do muzyki świata. Zdarzenia działy się w nierzeczywistym czasie. Ani publiczność, ani też muzycy nie poradzili sobie z czasem, tracąc jego poczucie całkowicie. I chyba wiele nie przesadzę twierdząc, że dla wielu, mogło wcale nie być ważne ile kontynentów razem z Zimplem, Postaremczkiem, Rogińskim, Cierlińskim, Wójcińskim, Szpurą i Drakiem przemierzaliśmy. Ważne było, aby gdziekolwiek będą nas chcieli zabrać, okazać gotowość do drogi, jakakolwiek by nie była długa, jakkolwiek kręta.
Stał się więc koncert Hery czymś znacznie więcej niż tylko doświadczeniem muzycznym, choć przecież to dźwięki klarnetów, harmonium, saksofonów, gitary, liry korbowej, kontrabasu i dwóch zestawów perkusyjnych wprawiły nas w uniesienie i całkiem zdeformowały czas. Stał się lamentem, hymnem czy jakimś szalenie ważnym, i ogromnie intensywnym, już pozamuzycznym sądzę wyznaniem wiary. Takiej sile nie było jak się oprzeć. I już nie ważne z tej perspektywy wydają się słowa Joe’go McPhee, który wychodząc zapalić, nie pamiętam papierosa czy fajkę, potrafił powiedzieć tylko „It was fucking amazing”. To rzeczywiście było fuckin amazing. Wszyscy niemal byliśmy co do tego zgodni. autor: Maciej Karłowski
jazzalchemist.blogspot.com:
"This was for me, and possibly many others, the most awaited evening of this year's festival. Hera is possible one of the strongest units on the scene and it still evolving band, constantly in search of new and exciting. I invite you to check on the blog the review of their 2nd cd "Where My Complete Beloved Is" as well as the interview with the band's leader Waclaw Zimpel. The quartet met with Hamid Drake in Lublin a year and a half ago, the double bill evening ended in a the wonderfully groovy jam session and they immediately hit it off and the idea to work together in the future was born on the spot.
The Krakow concert is the day that this idea came to reality and the band presented a new series of compositions that show the continuous development of the musical vision. Trance, hypnotic, the music would shine with the rhythmi propulsation provided by the double drums sets behind, with the polyphonic melodies presented by the double front line, with the stead bass groove, with sharp guitar sound and the drones of hurdy gurdy.
Hera - There was something absolutely magical about the performance, complete and total experience of sound, rhythm, melody. Omnipresent, the music would take you in wholly, showing you the paradise world of universal love. I honestly lack word to describe the passionate feeling that the music gave me. Hats off especially to Maciej Cierlinski who just added an entire new universe to the band's music (also the craziest solo of the night, if Jimi Hendrix have played hurdy gurdy, that's how it would sound). It was also the first time I've heard them with Raphael Roginski and his unique sound would enhance so fabulously the constant melodious flow.
To have listened to this band was like to jump into a river, and just keep floating, keep admiring the constance of change around you, and it felt so safe and natural to meet all this with an openess of mind and heart. In the words of Joe McPhee: "fucking amazing"."
autor: Bartek Adamczak
popupmusic.pl:
... Rytm i trans to składniki płyty główne, ale nie tylko one stanowią o jej wartości. Każdy z czterech obejmujących album utworów (uzupełnionych o zamykającą go miniaturkę) wiele wnosi dla różnorodności i brzmieniowego bogactwa krakowskiego koncertu. Otwierające płytę drony harmonium i melodie liry korbowej przypominają nieco otwarcie Where my complete beloved is i świetnie wprowadzają w narastającą ekspresyjność dalszej części utwóru . Dużo przestrzeni i światła oraz operowania detalami pojawia się w drugiej kompozycji, będącej interpretacją japońskiego tematu, jaki Wacław Zimpel eksplorował już na płycie z muzyką do wierszy Krystyny Miłobędzkiej. Bardzo dobre momenty przynosi kompozycja „Temples of Tibet” (z wokalizami Drake'a), szczególnie kiedy w rozkręcający się perkusyjny strumień wpada saksofon Pawła Postaremczaka. Wreszcie „Afterimages” z kapitalnym dialogiem klarnetu z saksofonem, które w połączeniu z perkusyjnym rytmem stanowią tutaj kwintesencję ekstatyczności muzyki Hery. I najlepsze fragmenty całego albumu.
autor: Marcin Marchwiński
Gazeta Wyborcza:
Hera między muzyką a mistyką.
Hera, zespół czołowego europejskiego klarnecisty Wacława Zimpla, była zjawiskiem wyjątkowym, bo inspirującym się sakralną muzyką Wschodu. Nowy, trzeci album "Seven Lines" katapultuje ten skład w jeszcze wyraziściej zarysowany własny kosmos. Nie znam zespołu, który "pradawną" muzykę świata interpretuje w jazzowym języku, trzymając się z dala od raf powierzchownej, newage'owej naiwności. Historycznym odniesieniem dla Hery mogą być wspólne nagrania liderów "uduchowionej" jazzowej awangardy z przełomu lat 60. i 70. - Alice Coltrane i Pharoah Sandersa.
Na "Seven Lines" Hera prezentuje się w rozszerzonym składzie, który czyni z niej prawdziwy dream team polskiego jazzu. Do występującego z największymi Zimpla i jego kompanów dołączyli gitarzysta Raphael Rogiński oraz Maciej Cierliński grający na lirze korbowej. Lirnik nie ogranicza się do zapewniania partnerom pulsującego, dronowego tła. Dialoguje z Rogińskim, a nawet śmiało wkracza na pierwszy plan i wycina solówki. Lira jako jazzowy instrument solowy - tego jeszcze nie grali!
Mamy więc rozmawiających ze sobą Zimpla i Postaremczaka, Rogińskiego i Cierlińskiego. Jest i trzecia para, bo partnerem Szpury jest chicagowski mistrz etnojazzowej perkusji Hamid Drake, który w jednym utworze włącza się też z modlitewną wokalizą. Transowe bębnienie Drake'a i Szpury napędza natchnioną ekipę w wyprawie przez subkontynent indyjski, Tybet, Rosję i Japonię.
Szczególne wrażenie robi udana próba zmierzenia się z tradycją gagaku, muzyki japońskiego dworu cesarskiego ("Roots of Kyoto"). Grający unisono Zimpel i Postaremczak z wprawą przywołują żurawie skowyty japońskich obojów i fletów, a Rogiński i Cierliński subtelnie nawiązują do sposobu grania na tamtejszych lutniach. Zdumiewające, że muzyka zaczerpnięta ze sztywnej, obudowanej piętrami rytuałów tradycji po zdekontekstualizowaniu i zainfekowaniu freejazzowym idiomem zaczyna brzmieć jak lament wcale nieegzotyczny. Przeszywające kilkanaście minut, zresztą niejedyne na "Seven Lines".
Moim drugim faworytem jest otwierający album "Sounds of Balochistan" ("Dźwięki Beludżystanu"), suita pełna rozbuchanych improwizacji - momentów, w których muzyce blisko już do mistyki.
autor: Jędrzej Słodkowski
polifonia.blog.polityka.pl:
Gdyby najnowszy album Hery był dziewczyną (a sama grupa ma kobiecą nazwę), mógłbym do niej uderzyć ze starym tekstem Fisza, jednym z najlepszych: „Ty jesteś mój narkotyk, lecz raczej ciężki”. Na nowej płycie zespołu Wacława Zimpla najmocniej widać to, że ten kolektyw wchodzi w trans tak jak mój wiecznie przemęczony kolega w sen – w dowolnym momencie (na Offie grali jakoś koło 15.00), w ciągu paru sekund i na dowolny przedział czasowy. Wrażenie „bycia gdzie indziej” pojawia się w muzyce tego zespołu od pierwszego taktu. I nie ustępuje do końca.
Trzeba przyznać, że w większym jeszcze stopniu niż na dotychczasowych dwóch płytach Hera wykorzystuje same brzmieniowe właściwości instrumentów – szczególnie pojawiająca się tu lira korbowa Maćka Cierlińskiego okazuje się cennym nabytkiem (może zasugerowali się podpowiedzią z recenzji Piotra Lewandowskiego?). W końcu to tradycyjna, także dla nas, maszyna do budowania dronów, a to na psychodelicznej ścieżce oręż nie do pogardzenia. Legendarny na świecie Hamid Drake i uznany na miejscu Raphael Rogiński też oczywiście brzmieniowo wzbogacają podstawowy kwartet Zimpel-Postaremczak-Wójciński-Szpura. W tym składzie Hera zamienia się już w broń masowego rażenia, której siłę chyba jednak lepiej słychać na płycie, niż w trakcie tej popołudniówki na Off Festivalu, ale to bardziej kwestia warunków odbioru, ciszy, możliwości skupienia. Im większa dynamika, tym łatwiej się przekonać, że jeśli to arsenał, to raczej ciężki…
Muzyka zespołu w dalszym ciągu odzwierciedla rodzaj poszukiwania etnicznego transu – o niemożliwym do jednoznacznego zdefiniowania pochodzeniu geograficznym – i prób oddania jego charakteru za pomocą formacji pracującej na silniku dobrze zgranego jazzowego zespołu. Wcześniej odbierałem jako najbardziej charakterystyczny dwugłos klarnetu i saksofonu, tu jednak moją uwagę zwróciła szczególnie sekcja rytmiczna – po pierwsze, może ze względu na dość oczywiste wzmocnienie tkanki perkusyjnej, po drugie – ze względu na bardzo afrykańskie w charakterze linie kontrabasu, podkreślane dodatkowo lekkimi akcentami gitary w stylu pustynnego bluesa. Chwilami miałem wrażenie, że to ciągle trwa jam-session Zimpla i Szpury z marokańskim muzykiem Maallemem Mokhtarem Ganią (grali ostatnio), tymczasem według wszelkich dostępnych mi danych te zaskakująco lekkie przebiegi to efekt gry na kontrabasie. Więc jeśli to instrument, to raczej ciężki.
Wyrazy uznania w takim razie. Jeśli to kandydat do zestawień na koniec roku, to też raczej ciężkiego kalibru.
autor: Bartek Chaciński
nowamuzyka.pl - 5/5
Podstawowy skład Hery (Zimpel, Postaremczak, Wójciński, Szpura) na „Seven Lines” został wzbogacony też o gitarę Raphaela Rogińskiego i lirę korbową Macieja Cierlińskiego. I to właśnie partia liry korbowej rozpoczyna ten niezwykły koncert w utworze „Sounds of Balochistan”. Następnie całość zmienia się w żywiołowy afrykańsko-marokański trans. W połowie nagrania pojawia się mistrzowskie solo na gitarze Rogińskiego, niczym jak połączenie gitary Ali Farka Touré z korą Toumani Diabaté. Kluczowe dla Hery jest osadzenie muzyki na przeróżnych rytmach i wymownych dialogach pomiędzy instrumentami dętymi. Co ważne, po każdym utworze słychać entuzjastyczne oklaski ze strony publiczności. Nie lubię, kiedy z płyt koncertowych robi się płyty studyjne. Całe szczęście na „Seven Lines” czuć w pełni atmosferę występu na żywo.
Jęczący klarnet Zimpla w duecie z krzyczącym saksofonem Pawła Postaremczaka otwierają „Roofs of Kyoto”, gdzie rozgrzana do czerwoności improwizacja przeradza się w ciszę, która zwiastuje nadejście rozmowy na dwie perkusje, w prawym kanale słyszymy Pawła Szpure, a w lewym Hamida Drake’a. Niesamowite, jakby grali razem od wielu lat. Z kolei kontrabas Wójcińskiego nadaje na niskich i głębokich rejestrach oraz buduje wyjątkowe napięcie.
Klimat tybetańskiej świątyni odnajdziemy w fantastycznej kompozycji „Temples of Tibet”. W tym nagraniu możemy usłyszeć jak doskonałym jest też wokalistą Drake, przygrywający sobie na instrumentach perkusyjnych. Jego głos jest naznaczony kulturą Tybetu, Indii oraz wpływem śpiewaków gardłowych z Tuwy. W kilka chwil zespół Hera zdołał mnie przetransportować z okolic Himalajów w sam środek rozżarzonej plemiennej gonitwy rytmów rodem z Afryki, po czym egzotyczne dźwięki klarnetu i saksofonu kołyszą z nostalgią bliską Maroka. W końcu sam już nie wiem, gdzie jestem.
Utwór „Afterimages” zaczyna się niesamowitą partią klarnetu Wacława Zimpla, inicjującą wyraźny sygnał do wspólnej gry. Rogiński doskonale uzupełnia repertuar swoją gitarą i w „Afterimages” staje się rasowym muzycznym Tuaregiem – pustynny blues przeradza się w rozimprowizowaną machinę. Muzycy z łatwością mieszają rozjuszony jazz, dodając do niego to, co najlepsze z kultury Afryki. Myślę, że dobrze wypadłby w „Afterimages” gitarzysta Bombino w duecie z Rogińskim.
Hera na sam koniec zagrała kilkuminutową miniaturę „Recalling Ring”, która jest interpretacją tradycyjnej pieśni rosyjskiej „Och da usz ty da li czo…”.
Płyta „Seven Lines” należy do tych, gdzie każda sekunda jest ważna oraz w żadnym wypadku nie da się przewidzieć tego, co się wydarzy za chwilę. Pokuszę się o stwierdzenie, że to najlepszy w Polsce zespół muzyków improwizujących, stojący w jednym rzędzie z wrocławskim Mikrokolektywem. Hera udowadnia, że nie zna słowa bariera, bo wciąż szuka różnych brzmień i rozwiązań. Grupa wytarła znaczenie pojęcia granicy w muzyce jazzowej. Zawsze poszerza swój podstawowy skład o niezwykłych muzyków, co jest wielkim atutem. „Seven Lines” to mój pewniak do zestawienia najlepszych płyt 2013 r. Zespół Hera jest jak narkotyk (czytaj muzyka) w najczystszej postaci, dawkujcie ile wlezie, paść jedynie może wasz odtwarzacz. W moim sprzęcie laser już wydaje się być na wykończeniu.
autor: Łukasz Komła
JazzPRESS
Gry Zimpla, Postaremczaka, Wójcińskiego Szpury, Cierlińskiego i Rogińskiego żadną miarą nie można opisywać w kategoriach choćby najlepiej zagranego, porywającego nawet joba, po którym muzycy w poczuciu świetnie spełnionego obowiązku schodzą ze sceny, a ukontentowani ze wszech miar słuchacze rozchodzą się do domów. Słuchając Hery ma się uczucie bycia częścią niezwykłego misterium i to nie tylko z uwagi na nierzadko sięgający do religijnych obrzędów różnych kultur korzeń tej muzyki. Muzyki, której żarliwość pozwala na wytworzenie owej niezwykłej więzi pomiędzy słuchaczami a tymi, którzy ją w danym momencie tworzą, o której wspomina w swoich wypowiedziach Wacław Zimpel.
Poszerzona o Drake’a Hera zabiera słuchacza w oszałamiającą różnorodnością dźwięków, pełną szczerych emocji podróż przez zmieniające się jak w kalejdoskopie muzyczne mikrokosmosy, o których opowiada własnym językiem, nawiązując do etnicznych melodii z Pakistanu, japońskiej tradycji Gagaku, tybetańskich modlitw czy rosyjskich pieśni ludowych. Przemawia orientalnymi motywami, przechodzącymi w rozedrgane free („Sounds of Balochistan”), ekstatycznym groove’m („Afterimages”), przejmującymi, pełnymi dramaturgii unisonami („Roofs of Kyoto”), transowym śpiewem i grą na bębnie obręczowym Drake’a („Temples of Tibet”) czy też tematami pełnymi leniwej melancholii („Recalling Russia”).
Przemawia tak autentycznie i dobitnie, że trudno mi uwierzyć, by ktokolwiek w Polsce zdołał w tym roku wydać płytę, która zrobi na mnie większe wrażenie niż ten album.
freejazz-stef.blogspot.com, 2013-09, ocena: * * * * *
"Germany’s standard work on jazz, Joachim-Ernst Berendt’s and Günther Huesmann‘s “The Jazz Book”, claims that in the last 20 years jazz has become world music, a hybrid. Of course, jazz actually has always been world music since New Orleans was a cultural melting pot of nationalities, races and cultures, but in times of migration and globalization jazz has indeed established as the improvised music between the cultures more than ever before. Today, in our interlinked world, music of the most various, overlapping, different, even competing styles has been colliding. Moreover, you don’t even have to be from – say – India to play ragas, you can find great – in this case – raga musicians almost everywhere (especially in the big cities). And many of these musicians speak of themselves as members of the jazz community.
An excellent example of this theory is Hera, a Polish band consisting of Wacław Zimpel (clarinet, bass clarinet, harmonium), Paweł Postaremczak (soprano and tenor saxes, harmonium), Ksawery Wójciński (double bass) and Paweł Szpura (drums). They have always been one of this blog’s favorites, Stef has rightfully talked of their debut album and “Where my Complete Beloved is” in glowing terms. But while these albums, which were recorded with a completely different line-up, are either clearly in the Coltrane tradition or knee-deep in Zydeco (or both), Zimpel and his collaborators try the big strike with this release, which is why the band has expanded and is now augmented with Rafael Rogiński (guitar), Maciej Cierliński (hurdy-gurdy) and American master percussionist Hamid Drake.
“Seven Lines” includes Polish folk songs and Jewish klezmer (something you might expect when you see Zimpel and Rogiński in the line-up) but also music from the Far East, Sufi chants, blues sprinkles, African funk or free jazz elements.
Especially the harmonium and Maciej Cierliński’s hurdy-gurdy provide for a very oriental mood in “Sounds of Balochistan” before a repetitive blues riff comes up so that the reeds can kick off melancholic lines and the guitar can add shredded intersperses. Even here they have got you, from the very beginning the music develops a vibrating, vortex-like quality, it overwhelms the senses with an almost psychedelic force. The rhythmic propulsion provided by the double drums reinforces the trance-like, hypnotic character of the tracks, there are so many magical moments in this music, it is an omnipresent experience of sound, rhythm, atmosphere and melody, it takes you by the hand and leads you to a musical Garden of Eden. Just listen to the mourning interplay of the reeds at the beginning of “Roofs of Kyoto”, the meditative spirituality of Drake’s voice in combination with the drums and the harmonium in “Temples of Tibet” or the funk groove outro of “Afterimages” which can match with Drake’s Wels quartet (with Brötzmann, Gania and Laswell) on “Long Story Short”. 2013 has been a very good year for the music we love so much, there have been lots of brilliant albums so far. “Seven Lines” is definitely among them."
Martin Schray
Le son du grisli - Jazz, musiques expérimentales et autres
Il ne suffit pas de mélanger les essences pour faire sens. Témoin ce Seven Lines d’intéret plus que moyen. Si l’on comprend et adhere a la quete du clarinettiste Wacław Zimpel, il faut bien reconnaître que l’échec rôde. Celui qui savait si bien s’acoquiner aux souffles forts de Ken Vandermark ne fait ici que répéter des schémas mélodramatiques, maintes fois rabâchés ailleurs
Opis
- Wydawca
- Multikulti Project (PL)
- Artysta
- Hera with special guest Hamid Drake
- Nazwa
- Seven Lines
- Instrument
- clarinet
- Zawiera
- CD